Czytelnia Kiosk24.pl

Zagrać z córką (numer 01-02/2006)

Magazyn Siatkówka | 02 marzec 2006


Magazyn Siatkówka

Zamów prenumeratę tego tytułu

* Pokazana okładka tytułu jest aktualną okładką tytułu Magazyn Siatkówka. Kiosk24.pl nie gwarantuje, że czytany artykuł pochodzi z numeru, którego okładka jest prezentowana.

- Mam to szczęście, że pracuję z kimś wyjątkowym. Magda jest świetną rozgrywającą i wspaniałym człowiekiem. Ma niesamowitą intuicję, perfekcyjnie prowadzi grę i ma doskonały wpływ na pozostałe zawodniczki. Pełni rolę kapitana drużyny, bo najbardziej się do tego nadaje - tak o Magdalenie Śliwie rozgrywającej reprezentacji Polski, obecnie grającej w Serie A w zespole Minetti Vicenza, mówi jej klubowa pani trener Manuela Bennelii.

- Czy spodziewałaś się takich komplementów od swojej pani trener?
- Aż takich to chyba nie (śmiech). To ja mam to szczęście, że pracuję z tak wyjątkową osobą. Manuela Bennelii, uważana jest za najlepszą w historii rozgrywającą we Włoszech. Dobrze stało się, że po zakończeniu kariery zawodniczej (2001 rok - przyp. red.), poświęciła się pracy trenerskiej. Ma z nami świetny kontakt, idealnie wyczuwa kiedy coś jest nie tak. Bardzo dobrze prowadzi zajęcia. U niej nie ma improwizacji, kiedy coś nie idzie po jej myśli potrafi krzyknąć, potrafi również docenić i pochwalić. Wszystkie darzymy ją ogromnym zaufaniem. Żałuję tylko, że nie jestem młodsza, bo pod okiem takiego fachowca, mogłabym się jeszcze wiele nauczyć.

- Jak zawsze skromna... Czy już zapomniałaś o tytule najlepszej rozgrywającej mistrzostw Europy z Ankary?
- Nie zapomniałam. Znam swoją wartość, swoje umiejętności, ale nie mogę powiedzieć, że wszystko robię super, bo tak pewnie nie jest. Nie ma ludzi idealnych i nie ma też takich zawodników. Wiem jedno, że nie można spocząć na laurach i staram się przestrzegać tej zasady, bo tylko ciężką pracą można do czegoś dojść.

- A propos pracy. Pojawiły się takie głosy, że masz zostać asystentem trenera Andrzeja Niemczyka, a dokładnie masz szkolić w kadrze rozgrywające. Czy to prawda?
- Taką posadę zaproponował mi trener Niemczyk, ale nie była ona chyba oficjalna. Gdyby ktoś z władz Polskiego Związku Piłki Siatkowej złożył mi taką ofertę, to chętnie bym ją przyjęła. Na pewno miałabym się czym podzielić z młodszymi koleżankami po fachu.

- Rola pani trener wiązałaby się z końcem kariery zawodniczej? Czy nie byłoby ci żal?
- Na pewno, przynajmniej na początku byłoby mi z tym ciężko. Muszę jednak z tą myślą powoli oswajać się, bo przecież już nie jestem taka młoda (śmiech), a przynajmniej tak twierdzi trener Niemczyk.

- Ale trener Niemczyk, który już raz zrezygnował z ciebie, mówiąc o definitywnym rozstaniu, poprosił o powrót.
- A ja zgodziłam się z wielką przyjemnością, bo nawet jeśli miałam żal do niego, to w tym momencie nie miało to znaczenia. Wróciłam do zespołu, bo chciałam grać, pomóc koleżankom i reprezentować Polskę. To było dla mnie najważniejsze. Poza tym dołączyłam do zespołu po dłuższym urlopie, który spędziłam z rodziną w swoim Krakowie. Byłam wypoczęta, spragniona siatkówki. Z dziewczynami pojechałam na Grand Prix, później były eliminacje do mistrzostw świata i mistrzostwa Europy.

- No właśnie te wspaniałe mistrzostwa Europy. Czy spodziewałaś się, że po dwóch latach przerwy znów usłyszysz Mazurka Dąbrowskiego?
- Jechałyśmy do Chorwacji bronić mistrzowskiego tytułu, ale doskonale wiedziałyśmy, że nie będzie łatwo. Wtedy nie myślałam o złocie, po cichu liczyłam na miejsce na podium. W Zagrzebiu okazało się, że nasza forma z meczu na mecz rosła. Przeszłyśmy te mistrzostwa jak burza i wywalczyłyśmy drugi z rzędu tytuł mistrzyń Europy. Po raz kolejny przeżyłam cudowne chwile.

- Czy to był ten moment, który na zawsze utkwi ci w pamięci?
- Na zawsze zapamiętam półfinał mistrzostw Europy w Ankarze. Wygrałyśmy wtedy z Niemkami 3:2, to zwycięstwo zapewniło nam srebrny medal. Nasza radość była ogromna, wydaje mi się, że nawet większa, niż po wygranym meczu finałowym z Turczynkami (3:0).

- Po powrocie z mistrzostw Europy w Chorwacji, chyba najbardziej doceniono was w Pałacu Prezydenckim. Z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego, otrzymałaś Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Tak wysokie odznaczenie, oprócz ciebie, otrzymały tylko dwie koleżanki z zespołu - Dorota Świeniewicz i  Małgorzata Glinka...
- Tym bardziej poczułam się doceniona. Moja cała rodzina była ze mnie bardzo dumna, a najbardziej dziadek mojego męża. Niektórzy z uśmiechem pytali czy to nie za wcześnie na takie ordery? Ale jeżeli chodzi o sport, to w moim przypadku chyba nie, bo gdyby tak dokładnie policzyć, to w zespole reprezentacji Polski seniorek gram od 17 lat, a z kadrą juniorek... to będzie 20. Jednym słowem to szmat czasu, tysiące godzin treningów, setki meczów i wiele miesięcy poza domem.

- Czy czasem nie dopadają cię myśli o powrocie na stałe do rodzinnego domu, do Krakowa?
- Teraz coraz częściej. Na pewno będzie mi żal wyjeżdżać z Italii, ale moje miejsce jest w Polsce. We Włoszech, z małymi przerwami jestem od siedmiu lat i zawsze sama. Mój mąż Stanisław i córka Izabela mieszkają w Krakowie. W trakcie sezonu widujemy się tylko podczas świąt, a jedynie mamy więcej czasu dla siebie po zakończeniu sezonu. Kiedy planuję powrót? Jeśli otrzymałabym konkretną ofertę gry z któregoś z polskich klubów, to może i w tym roku.

- A gdyby to była oferta z pierwszoligowej Wisły Kraków...
- Ten klub darzę szczególnym sentymentem, bo przecież w nim stawiałam pierwsze siatkarskie kroki, ale chyba jeszcze mogę pograć w wyższej klasie rozgrywkowej (śmiech). Za to w Wiśle, w zespole juniorek, na pozycji libero gra moja córcia Izka. Ostatnio widziałam ją w akcji i muszę przyznać, że radziła sobie bardzo dobrze. Może jeszcze uda nam się zagrać razem w jednym zespole. Bardzo bym chciała.

- Pewnie również bardzo byś chciała, pojechać na mistrzostwa świata, które jesienią odbędą się w Japonii...
- Chcę grać w reprezentacji, bo w dalszym ciągu czuję się na siłach. Skoro radzę sobie we włoskiej Serie A, to chyba nie jest ze mną, jeszcze tak źle. W kadrze nie chce mnie już trener Niemczyk, który postawił na młodzież i chyba jedyna szansa jaka mi pozostała, to czekać na awaryjne powołanie (śmiech).

- Czy to prawda, że wspólnie z Kasią Skowrońską nie doczekałyście się zaproszenia na Galę Mistrzów Sportu?
- Tak, i było nam z tego powodu bardzo przykro. Do końca z Kasią czekałyśmy na zaproszenie, na telefon, jakiś sygnał, ale się nie doczekałyśmy. Może ktoś pomyślał, że skoro gramy w tym czasie ligę, to i tak nie przyjedziemy. Poczułyśmy się zapomniane, a przecież my też miałyśmy wkład w sukces zespołu, który na tej gali został uznany "Drużyną Roku“... Liczył się po prostu gest.

- Jaki był dla ciebie miniony rok?
- Bardzo dobry. W lidze zajęłyśmy 8 miejsce, które było wcześniej zaplanowane, więc wszyscy działacze z Vicenzy byli z nas zadowoleni. Z reprezentacją sięgnęłam po drugi z rzędu złoty medal. Po raz pierwszy w historii polskiej siatkówki i jako drugi zespół z kontynentu, bo do tej pory występowały w tej prestiżowej imprezie tylko Rosjanki, wzięłyśmy udział w Pucharze Wielkich Mistrzyń w Japonii. Zajęłyśmy tam czwarte miejsce, ale jestem przekonana, że gdybyśmy były w formie nasza pozycja byłaby lepsza.

- Czego ci życzyć w 2006 roku?
- Przede wszystkim żeby omijały mnie z daleka kontuzje i abym mogła więcej czasu spędzić z moją rodziną.

Ewa Nadgrodkiewicz

Wróć do czytelni