Magazyn Siatkówka | 19 lipiec 2006
* Pokazana okładka tytułu jest aktualną okładką tytułu Magazyn Siatkówka. Kiosk24.pl nie gwarantuje, że czytany artykuł pochodzi z numeru, którego okładka jest prezentowana.
Mariusz Wlazły nie ma jeszcze 23 lat. W tak młodym wieku wygrał ranking "PS” na najlepszego siatkarza sezonu 2005/2006 w Polskiej Lidze Siatkówki, który bardzo dokładnie prowadzi nestor dziennikarstwa sportowego, wielki znawca siatkówki red. Janusz Nowożeniuk. Mariusz wygrał plebiscyt bezdyskusyjnie, zdobywając 20 na 20 możliwych głosów. Przed nim udało się to jedynie Markowi Karbarzowi (1978 rok) i Pawłowi Papke (2002 rok). Zwyciężyć w sposób tak jednogłośny to wielkie wyróżnienie i dowód uznania dla siatkarza młodego pokolenia. Mariusz trzymaj tak dalej!
- Zakończony sezon był bardzo ciężki, długi i szczęśliwy. Wyczerpująca Liga Mistrzów, rozgrywki ligowe dały nam "popalić”. Fajnie, że tak pomyślnie się zakończył. Powtórzyliśmy sukcesy z ubiegłego roku - obroniliśmy mistrzostwo i po raz drugi z rzędu wywalczyliśmy Puchar Polski, to o czymś świadczy, że jesteśmy dość mocni (śmiech). Teraz jak wszystkie emocje opadły można na spokojnie analizować cały rok. Udanie zaprezentowaliśmy się w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Jako beniaminek na finiszu znaleźliśmy się wśród najlepszych siedmiu drużyn Starego Kontynentu. Uważam to za wielki sukces Skry i polskiej męskiej siatkówki. Przed rozgrywkami LM wielu z zagranicy pytało, a gdzie leży ten Bełchatów - dziś już wiedzą i mówią o nas z szacunkiem, a to wielka nagroda. Był to udany rok, na długo go zapamiętam - rozpoczął rozmowę z nami Mariusz Wlazły.
- Zostałeś wybrany najlepszym siatkarzem sezonu 2005/2006 w Polskiej Lidze Siatkówki. Jak ważne jest dla Ciebie to wyróżnienie?
- Jest mi bardzo miło, bo patrząc na mój młody wiek - to ostatnie dwa lata są prawdziwym zwrotem ku lepszemu w mojej tak krótkiej karierze zawodowej. Nie będę ukrywał, że jestem z tego powodu szczęśliwy - takie wyróżnienia dodają skrzydeł i mobilizują do większego wysiłku. Nagrody są każdemu potrzebne, przynoszą zadowolenie, a także utwierdzają nas w przekonaniu, że robimy dobrą robotę i chyba jesteśmy na odpowiednim miejscu.
- Mariusz, powiedz jak to jest - bo jak się patrzy na Twoją grę, to się wydaje, że siatkówka to jest gra prosta, łatwa i przyjemna...
- Nie, nie. To może tak wyglądać, ale z pewnością tak nie jest. Trzeba się dużo namęczyć i napracować nad wynikiem i celem do którego dążymy. Jest wiele wyrzeczeń, a tych chwil na mały odpoczynek i jakiś relaks jest naprawdę niewiele. Praktycznie te wolne chwile są tak krótkie - typu święta, że wtedy w szybkim tempie musimy nabierać sił, regenerować się.
- A jak to jest z Twoją psychiką? Mało jest takich momentów, że ktoś jest w stanie wyprowadzić Cię z równowagi.
- Ale zdarza się, że wyprowadzi. Rzadko się denerwuję, bo to nie jest dobrze podejmować decyzję w nerwach. Złość i nerwy to zły doradca - inaczej to wygląda jak się rozpatruje wszystko na spokojnie. Jednak jak się wkurzę to... uff - mecz nie wygląda wtedy tak jak bym sobie tego życzył...
- Jak sobie radzisz ze stresem?
- Czasami pokrzyczę sobie na boisku, wezmę głęboki oddech, ale tak to raczej zawsze staram się wszystko brać na spokój, na luz.
- Robisz dwa-trzy błędy w ataku z rzędu, a i tak masz ponownie wystawioną piłkę, którą spokojnie kończysz... jak zimny egzekutor.
- Bez przesady. W głowie siedzi ten błąd, że jedna, druga i trzecia akcja była nieudana, ale o nich trzeba jak najszybciej zapomnieć. Wtedy bardzo jest potrzebna szczególna koncentracja i opanowanie.
- Jak sobie radzisz z rolą siatkarskiego idola?
- Czy ja jestem idolem?
- Tak, na naszym polskim podwórku jesteś z pewnością idolem.
- Być może i jestem, ale ja się tak nie czuję. Słowo idol to chyba za dużo powiedziane. Popularność raczej mi nie przeszkadza, może czasami jest to trochę męczące, ale tylko czasami. To jest jakaś część naszego zawodu, tego co wykonujemy, jest to wpisane w nasze funkcjonowanie. Fajnie, że tak się dzieje, ale czasami jest to męczące - zwłaszcza po meczu - chce się iść szybciej do domu do bliskich, a tu nie bardzo można. Zdarzają się też niemiłe przypadki..., ale o nich nie mówmy.
- Mariusz, przypomnij swoje siatkarskie początki.
- Wszystko zaczęło się w moim mieście Wieluniu, w szkole podstawowej do której chodziłem. Zbliżały się zawody szkolne w pływaniu - wtedy sobie nieźle radziłem w tej dyscyplinie i kolega, który miał ze mną jechać na zawody był na treningu siatkarskim i ja do niego przyszedłem. Kolega mnie namówił, żebym został i poodbijał trochę z nim piłkę. Tak mi się to spodobało, że szybko zapomniałem o pływaniu... wybrałem siatkę. Zacząłem coraz częściej tam przychodzić, na początku raz w tygodniu, potem coraz częściej i częściej. I tak zostało.
- Piłka nożna Cię nie ciągnęła?
- Miałem mały epizod piłkarski - to pewnie jak prawie każdy mały chłopak, ale dostałem kolanem w głowę i mi się odechciało.
- Jak wygląda Twoja przyszłość?
- Rozmowy się toczą i nie ukrywam, że fajnie by było wyjechać, ale też nic by się nie stało gdybym został w Skrze. Rozmowy są otwarte, każdy ma swoje zdanie, każdy może się wypowiedzieć, ja też, a ja to muszę poukładać i wybrać to, co będzie dla mnie najlepsze. Wszystko wezmę pod uwagę, wybiorę najlepszą dla mnie opcję. Każdy jest człowiekiem, każdy to zrozumie, wiemy jak ten mechanizm działa i wierzę, że zgrzytów nie będzie. Nie znam konkretnych warunków i decyzji jeszcze nie podjąłem.
- Jakie są te propozycje, możesz podać, czy wolisz jeszcze zachować dla siebie?
- Na pewno jest Modena, na sto procent.
- W Modenie chyba łatwiej by ci było się wprowadzić w podstawowy skład, bo Andrea Sartoretti ma już swoje lata...
- Zgadza się, taka jest koncepcja zespołu - ich prezes powiedział, że Sartoretti nie wytrzyma trudów całego sezonu i ja miałbym swoje pięć minut, które mógłbym wykorzystać. Wiadomo, że od czegoś trzeba zacząć. Moim celem jest jak najszybciej przebić się do pierwszej szóstki i grać, to jest podstawa. Biorę to pod uwagę, nie chcę jechać do Włoch i stracić rok nie grając. To by się mijało z celem. Ale mówię, nic się nie stanie jak zostanę w Polsce, nasza liga jest coraz silniejsza, z roku na rok. To był dla mnie najtrudniejszy sezon w PLS, a jest to mój trzeci rok w ekstraklasie. Bardzo go czuję. Dużo ciężkiego grania, a drużyny coraz mocniejsze.
- Mimo Twojej bardzo szczupłej sylwetki wydajesz się być silnym mężczyzną. Skurcze chyba tylko raz Cię złapały w fazie półfinałowej z Olsztynem?
- To był efekt wypłukania z organizmu wszystkich elektrolitów, witamin i minerałów, to musiało nas dopaść. Mamy bardzo dobrą odnowę biologiczną i wszystko po wysiłku wraca szybko do normy. Braki w organizmie są na bieżąco uzupełniane.
- Ważny dzień przed Tobą - myślę o czerwcu i o ślubie. W maju na ślubnym kobiercu stanął Twój przyjaciel Michał Winiarski - Ty miesiąc później - ustaliliście to razem, czy to przypadek?
- Tak wyszło, ja wiedziałem tylko, że Winiar się żeni w tym samym roku co ja, a reszta to już czysty przypadek - nie wiedzieliśmy, że w tak krótkim odstępie czasu obaj zmienimy stan cywilny. Odkryliśmy to pół roku temu.
- Jak poznałeś swoją - już mogę tak powiedzieć, przyszłą żonę?
- W Wieluniu, oboje pochodzimy z tego miasta. Poznaliśmy się przy okazji obchodów dni Wielunia - każde miasto ma takie uroczystości i były imprezy kulturalne. Ja poszedłem ze swoimi znajomymi, Paulina ze swoim koleżankami... i tak się poznaliśmy. To będzie już 6,5 roku od tamtego dnia.
- Nikt Wam nie mówił, że może jeszcze jesteście za młodzi na małżeństwo?
- Ja myślę, że nie. Oczywiście można tak powiedzieć, że jesteśmy za młodzi, ale przecież z drugiej strony znamy się prawie siedem lat, więc wszystko jest przemyślane i najważniejsze, że my wiemy czego chcemy. Mam nadzieję, że długie życie przed nami - zobaczymy jakie będzie, ale tego nikt nie wie. My nawet planowaliśmy pobrać się rok wcześniej, ale formalności nie pozwalały.
- Lecicie w podróż do Egiptu, nie boicie się?
- Są obawy, słyszy się o zamachach, ale to może każdego spotkać wszędzie...
- Jaki jest Mariusz Wlazły?
- Spokojnym facetem - w miarę możliwości się nie denerwuję, bo to do niczego nie prowadzi. Nie mówię, że się w ogóle nie denerwuje. Są takie chwile, że mogę się wkurzyć, to jasne, wtedy jestem groźny (śmiech). Myślę, że jestem skromnym człowiekiem. Nie lubię o sobie mówić, niech inni robią to za mnie, Ci co mnie dobrze znają - zawsze wolę, aby np. Paulina za mnie o tym mówiła, czy ktoś inny. To są trudne pytania, niezręczne, nie powiem o sobie za wiele.
- Jak to było z przezwiskiem "Szampon”?
- Są spekulacje na ten temat różne, krążą już legendy. Fakt jest faktem, że się napiłem - może tak - i zostawmy to.
- Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Jeżeli mam go troszeczkę, to odpoczywam, jeśli jest go więcej to jedziemy z Pauliną na jakąś wycieczkę - w góry, nad jezioro, odpoczywamy, wędrujemy. Lubimy też pograć w tenisa. Zająłem się też fotografią.
- No właśnie słyszałam, że fotografia stała się Twoją nową pasją. Kto Cię nią zaraził?
- Właściwie to sam się zaraziłem. Był jakiś turniej przed rozpoczęciem ligi, ja byłem chory, na ostatnim meczu jak już wracaliśmy do domu pojechałem z chłopakami na halę i Sebastian Gaszek miał ze sobą aparat - zacząłem robić zdjęcia. Później z jakimś fotografem, nie pamiętam nazwiska - trochę poćwiczyłem i tak się zaczęło. Po siedmiu miesiącach kupiłem aparat, rozszerzam go o różne obiektywy i cały czas doskonalę umiejętności. Mam mnóstwo zdjęć, zamierzam teraz kupić bardziej profesjonalny sprzęt, ale wszystko pomału. Nie jest to tanie, a więc chcę się dobrze w tym orientować jak kupię coś lepszego. Praktycznie już wszędzie jeżdżę z aparatem. Jak byliśmy na święta w Zakopanem to udało mi się porobić kilka fajnych ujęć, chciałbym wszystko uwiecznić.
- Masz jakiś siatkarski wzór?
- Szczerze mówiąc nie mam, nigdy nikogo nie naśladowałem i nie lubię tego. Podoba mi się wiele postaci, które grają fajną siatkówkę, ale nigdy ich śladem nie dążę. Mam swoją własną drogę i filozofię.
- Jakie ma życzenia najlepszy siatkarz PLS?
- Prywatnie - być szczęśliwym w związku, pragnę, żeby urodziło nam się dziecko. Nie wiem czy do tego dojrzałem, ale wiem, że lubię dzieci. Każdy musi sam przygotować się do roli bycia ojcem, rodzicem, to trudne i odpowiedzialne zadanie. Paulina ma siostrzenicę, we wrześniu pójdzie do szkoły - przyjeżdża do nas na ferie i uwielbiamy z nią przebywać. Wiem, że to już większe dziecko, ale wszystko ma swój czas. Zawodowo - chcę podjąć dobrą decyzję na przyszły sezon i nie żałować jej. Jeśli idzie o drużynę narodową to zobaczymy jak zaczniemy trenować, lekko nie będzie. Będziemy ze sobą bardzo długo, żeby to się nie odbiło na naszej psychice. Marzy mi się medal, bardzo bym chciał żebyśmy wywalczyli miejsce na podium. Mistrzostwa Świata to jest turniej, możemy mieć najlepszą formę na świecie, wygrywać z każdym, a przyjdzie jeden gorszy dzień i możemy przegrać coś bardzo ważnego - odpukać, oby tak nie było, ale... to jest sport. Możemy walczyć i wygrywać z każdym, tylko kropki nad "i” musimy my stawiać, nie oni. Przed nami cały rok grania, tylko się boję o zdrowie psychiczne, ale bądźmy optymistami, tak jest łatwiej żyć.
P.S. Mariusz Wlazły postanowił, że w kolejnym sezonie nadal grał będzie w Skrze Bełchatów.
Małgorzata Gotowiec