Czytelnia Kiosk24.pl

Wywiad miesiąca - Piotr Gabrych - W rytmach samby (numer 05/2006)

Magazyn Siatkówka | 19 lipiec 2006


Magazyn Siatkówka

Zamów prenumeratę tego tytułu

* Pokazana okładka tytułu jest aktualną okładką tytułu Magazyn Siatkówka. Kiosk24.pl nie gwarantuje, że czytany artykuł pochodzi z numeru, którego okładka jest prezentowana.

Piotr Gabrych uchodzi za "enfant terrible” polskiej siatkówki. Mówi się, że ma ciężki charakter. Krążą legendy o losowaniach jakie przeprowadzali kadrowicze - kto będzie spał z "Garym” w jednym pokoju. Trenerzy na jego temat mają zdania podzielone. Kibice są karmieni niesprawdzonymi opowieściami o trudnym dzieciństwie. A Piotr nie ma ochoty dementować plotek. Opalony na brąz właśnie wrócił z Brazylii i rozgląda się za nowym klubem. Gdzie wybierze się tym razem?

- Grałeś w Rosji, właśnie wróciłeś z Brazylii i szukasz klubu zagadując włoskiego menedżera. Znasz języki obce?
- Nie, ale pracuję nad moim angielskim. Wszędzie, gdzie jestem, staram się dużo rozmawiać. Jakoś sobie radzę.

- Jak się porozumiewałeś w Brazylii?
- Musiałem mówić po portugalsku, bo zwykli ludzie po angielsku nawet nie bekną. Na szczęście w klubie nie miałem problemów, bo chłopcy z zespołu i drugi trener mówili w tym języku. Boiskowych form musiałem się nauczyć jednak po portugalsku. Poza mną w zespole grali głównie Brazylijczycy, był też jeden Argentyńczyk.

- Jak trafiłeś do brazylijskiego Sport Club Ulbra?
- Po powrocie z Rosji miałem grać w Niemczech, w Friedrichshafen. Niemcy prowadzili rozmowy ze mną już drugi sezon z rzędu. Do podpisania kontraktu jednak po raz kolejny nie doszło. Prawdopodobnie zadecydowały jakieś problemy finansowe. Drużynę z Brazylii zaproponował mi niemiecki trener chyba jako rekompensatę za ten niedoszły kontrakt. Mogłem czekać w Polsce do grudnia aż się ktoś do mnie odezwie, ale nie chciałem marnować czasu i zdecydowałem się.

- Naprawdę nie miałeś żadnych propozycji z kraju?
- Miałem niezobowiązującą propozycję z Resovii. Trener Such zadzwonił do mnie jeszcze przed zakończeniem zeszłego sezonu. Potem się nie odzywał, a ja nie zabiegałem o kontakt.

- Mówiło się w Polsce, że musiałeś wyjechać bo cię nikt nie chciał ze względu na konfliktowy charakter?
- A kto tak mówił? Trudno mi się z tym zgodzić. Nie pamiętam kiedy ja się ostatni raz z kimś skonfliktowałem. Moim ostatnim akcentem w Polsce było zdobycie mistrzostwa kraju z Jastrzębiem i tytułu najlepszego zawodnika sezonu. Jeżeli moje działania doprowadziły do takiego sukcesu, to chyba były one pozytywne. Skoro kiedyś przylepiono mi opinię "złego”, to nie jest łatwo to zmienić. A ja jestem miły, układny, prawie, że święty (uśmiech).

- Nikt z Polaków wcześniej nie próbował szczęścia w lidze brazylijskiej. Nie miałeś obaw?
- To, że nie wyjeżdżali tam Polacy, mnie nie bolało. Nie bałem się, byłem ciekawy Brazylii i tamtejszej siatkówki.

- No i jak oceniasz poziom tamtejszej ligi?
- Jest mocna. Myślę, że ich najlepsze zespoły wygrywałyby z naszą czołówką. Brazylijczycy duży nacisk kładą na obronę. Grają szybkim tempem. Spontanicznie. U nas trochę tego brakuje.

- Jakie jeszcze atuty mają Brazylijczycy, jak trenują?
- Nie są tacy wielcy jak Rosjanie. Choć zdarzają się czasami bardzo wysocy zawodnicy. Ja miałem w zespole środkowego mierzącego 209 cm. Lucas ma 21 lat i myślę, że czeka go duża przyszłość w brazylijskiej siatkówce. W Brazylii trenuje się dużo, dwa razy dziennie. Podczas każdego treningu siedzą na sali po trzy godziny, co jest dla mnie niezrozumiałe. Ja na początku miałem indywidualne treningi na plaży. Razem z Argentyńczykiem mieliśmy zajęcia z siatkówki plażowej i to były bardzo ciekawe ćwiczenia. Myślę, że taki trening przydał mi się później w lidze. Jeżeli chodzi o warunki w jakich mieszkaliśmy, to skoszarowano nas w jednym miejscu. Mieszkaliśmy w hotelu akademickim przy uniwersytecie luterańskim w Canoas. Czułem się jak na niekończącym się zgrupowaniu... Brazylijczycy są bardzo religijni. Modlą się przed jedzeniem, a także przed każdym meczem. Jest na tę okazję specjalna modlitwa, najpierw trener ją mówi, a potem wszyscy za nim głośno powtarzają. Mają też taki zwyczaj, że w szatni wszyscy stają w kółku i trzymają się za ręce, tak się koncentrują. Mecze grane są w dużych halach na 5-6 tysięcy, ale na zwykłym spotkaniu trybuny są pustawe. W Polsce dużo więcej osób przychodzi na siatkówkę.

- Jak ci się wiodło w Ulbrze, klubie który w przeszłości zdobywał mistrzostwo Brazylii?
- Dużo czasu zajęło mi ściągnięcie wszystkich dokumentów, więc dołączyłem do drużyny w trakcie rozgrywek, które są tam trzyetapowe. Gra się mistrzostwa regionu, Puchar Brazylii i ligę. Ja dołączyłem po mistrzostwach Sao Paulo. Kierownictwu Ulbry zależało na moim udziale w lidze. W drużynie było aż 18 zawodników, ale oni potrzebowali dobrego przyjmującego. Widocznie mieli o mnie dobre informacje i mnie ściągnęli... Grałem w szóstce do świąt Bożego Narodzenia. Wtedy mieliśmy bardzo dobry okres, bo wygraliśmy pierwszych siedem meczów. Potem zaczęło się psuć. Chyba za wcześnie uwierzyliśmy, że jesteśmy mistrzami Brazylii. Trener nas trochę rozpuścił i straciliśmy szansę na grę o medale. Ostatecznie zajęliśmy miejsca 5-8.

- Nie grałeś w ostatnich meczach Ulbry. W Polsce mówiło się, że cię wyrzucili?
- Szczerze mówiąc, to pod koniec sezonu przestaliśmy się dogadywać. Trener wykonywał jakieś nerwowe ruchy. Klub chciał zaoszczędzić i proponował mi renegocjowanie kontraktu. Ja nie przyjąłem propozycji i rozstaliśmy się.

- Czego cię nauczył ten sezon?
- Przekonałem się, że ciężko się jest odnaleźć w innym, tak odległym kraju.

- Pobyt w egzotycznym kraju ma też zalety. Co zwiedziłeś w Brazylii?
- W wolnym czasie podróżowałem z moją przyjaciółką Lusianą. Byliśmy na karnawale w Rio De Janeiro. Jest to niezłe show, ale trochę przereklamowane. Spodziewałem się większego szaleństwa, a to było bardziej jak teatr.

- Ale chyba na urodę Brazylijek nie będziesz narzekał?
- Oczywiście, że nie. Są ładne, opalone i gorące.

- Przenieśmy się jednak w chłodniejszy klimat. Poprzedni sezon spędziłeś w Rosji. W Iskrze Odincowo też nie zostałeś na dłużej. Dlaczego?
- W Rosji jest duża konkurencja, mają wielu dobrych swoich zawodników. Jest limit, że w drużynie może grać tylko dwóch obcokrajowców. Włoch czy Brazylijczyk tam nie pójdzie grać, ale - poza nimi - wszystkich najlepszych już Rosjanie kupili. Mają Bułgarów, Kubańczyków, Francuzów. Nie jest łatwo się tam dostać. Ale Robert Prygiel udowadnia, że Polak też sobie w Rosji może poradzić. Ja dziś może bym stamtąd tak szybko nie odchodził. Jednak nie odpowiadała mi polityka kadrowa klubu, aż przykro było patrzeć jak tam się traktuje takich zawodników jak Kazakow czy Jakowlew.

- Po kolejnym sezonie spędzonym za granicą wróciłeś do Polski i od razu pojawiłeś się na meczach play off w Olsztynie, Bełchatowie, Częstochowie. Jak ocenisz poziom naszej czołówki?
- To były pierwsze mecze, jakie oglądałem w tym roku. Spotkań Skry z AZS-em Olsztyn nie określiłbym jako stojących na najwyższym poziomie.

- Przy okazji rozmawiałeś z trenerem Raulem Lozano. Można wiedzieć o czym?
- O mojej pracy z kadrą.

- A w jakim charakterze?
- Choćby szatniarza... Żartowałem. Rozmawiałem grzecznościowo. Pytałem jak się czuje w Polsce, jak mu się tu podoba.

- Jakie masz plany na najbliższy sezon?
- Rozglądam się i biorę pod uwagę różne możliwości. Czuję się dobrze i nie wybieram się na emeryturę. Chciałbym grać w zespole, który o coś walczy. Interesuje mnie walka o medale, gra w europejskich pucharach. Może po raz trzeci odezwą się do mnie z Friedrichshafen? Niemcy wydają mi się ciekawi, a ich liga staje się coraz silniejsza. W wakacje chciałbym też spróbować swoich sił w siatkówce plażowej.

- Dziękuję za rozmowę.

Aneta Stylska

Wróć do czytelni